Realcja z półmaratonu w Lizbonie 0

Z czym kojarzy nam się Lizbona? Z żółtymi tramwajami mknącymi po wzgórzach, z ciepłem, słońcem, oceanem. Przynajmniej takie są moje pierwsze skojarzenia. Kierując się nimi, a dodatkowo faktem, że nigdy nie odwiedziłem Portugalii, postanowiłem zapisać się pewnego październikowego wieczora na półmaraton w stolicy kraju. W głowie miałem: a) mobilizację do treningów zimą b) ciekawą opcję spędzenia przedłużonego weekendu c) pierwsze zawody biegowe poza granicami kraju.

Na początek kilka informacji praktycznych. Zapisy na półmaraton odbywają się poprzez stronę internetową w języku angielskim. Są pułapy cenowe zależne od ilości zapisanych zawodników, mi udało się załapać na najniższy i udział w biegu kosztował 30 €. Możliwości wylotu z Polski są bardzo szerokie (my lecieliśmy z Katowic), opcji hotelowych również sporo, jak przystało na stolicę.

Sam bieg zaplanowany był na niedzielę 11 marca 2018 roku. Dzień wcześniej standardowe czynności czyli odbiór pakietów, wizyta na expo (trzeba podpatrzeć jak to wygląda za granicami, powiem Wam, ze dużo bardziej ubogo niż w Polsce). Sam pakiet startowy niezbyt okazały jak widać na załączonej fotografii.

W sobotę rano przyszła także informacja dotycząca zmiany trasy biegu. Start odbywać miał się jak co roku z mostu 25 kwietnia. Niestety bardzo silny wiatr znad oceanu spowodował korektę niewątpliwie atrakcyjnej widokowo trasy i start z miasta. Autem był fakt, że zupełnie przypadkiem nasz hotel mieścił się 5 min drogi pieszo od linii startu. Komfortowe rozwiązanie.

Ostatecznie, w dniu startu pogoda sprzyjała, co prawda było wietrzenie, ale świeciło przyjemne słońce, a  temperatura oscylowała w okolicy 10ºC. Jeszcze pamiątkowe zdjęcie sprzed startu, w barwach 365sportu .

Tego dnia, z tego samego miejsca, czyli estakady widocznej za mną, startował również dużo większy bieg na 10 km. Okazało się to pierwszą i chyba największą wtopą organizacyjną. Niestety nikt do końca nie zapanował nad tym, kto ustawia się do jakiego biegu. Tym samym osoby z półmaratonu startowały z osobami z 10 km. Dodatkowo brak było jakichkolwiek stref, tym samym ktoś, kto planował na mecie pojawić się na przykład z czasem 1:30, pierwsze kilometry biegu mijał osoby mające zgoła odmienne plany. Dodatkowo występowało tam coś, co w Polsce jest raczej rzadko spotykane, czyli osoby pokonujące dystans od samego początku chodem. Cały start rozciągnął się niemiłosiernie, bo najzwyczajniej w świecie nie można było do niego dojść na skutek kolejek. Tym samym pierwsze kilometry to ciągłe przepychanie, szturchanie i wbijanie z rytmu biegu. Zdecydowanie lepszym rozwiązaniem jest ustawienie biegaczy w strefach planowanego czasu na mecie.

Sam bieg przebiegał dość specyficznie pod kątem pogody. Raz świeciło słońce i robiło się naprawdę gorąco, po czym po kilku minutach padał ulewny i lodowaty deszcz. Do tego trasa w dużej mierze przebiegała wzdłuż wybrzeża, co w połączeniu z silnym wiatrem dawało pokaźną dawkę oporu. Krótki filmik z ulewy na trasie.

Co do samej trasy, to w ok 80% przebiegała ona standardową trasą, a jedynie pierwsze 20% trasy pozostało zmienione ze względu na wiatr. Była ona płaska, prosta i w sumie dość nudna. Dodatkowo brak jakichkolwiek kibiców, zespołów muzycznych. Nie było czuć, że kogoś poza samymi biegaczami interesuje bieg. Widać kibice są na Sportingu Lizbona i to im wystarcza :)

 

Na zdjęciach widoczny podział trasy na półmaraton i 10 km w okolicach mety.

Sporym atutem była dość dobrze zorganizowana meta. Po kolei przechodziło się przez wąskie gardła, w których otrzymywało się medale, wodę, lody. Tym samym strefa gastronomiczna obyła się bez kolejek. Również bufety w czasie biegu, zlokalizowane dość często oferowały spory wybór: woda w butelkach, powerade, żele energetyczne, banany, pomarańcze. 

Dla mnie samego bieg zakończył się słabszym od zakładanego czasem, sporo słabszym od życiówki. Widać jednak zima nie była przepracowana tak jak powinna. Sam start to także doskonała okazja do przetestowania sprzętu dostępnego w ofercie sklepu. Tym razem padło na 4 różne rzeczy. Przed startem shot magnezowy Olimp oraz rozbudowany pas na numer z wodoodporną kieszonką z neoprenu firmy Fitletic. I tak jak nigdy, nawet na treningi, nie biorę ze sobą telefonu, tak tym razem był on niezbędny. Nie wiedziałem czy bez niego dam radę spotkać się z żoną na mecie. Sprawdził się w tych deszczowo-słonecznych warunkach super i właściwie przez cały bieg nie było go w ogóle czuć. Zamontowany był na nim numer oraz shoty i żel.

Kolejnym testowanym produktem, już na trasie, był shot energetyczny Extreme Speed od Olimp, który co prawda smakuje jak zagęszczony Red Bull, ale rzeczywiście dał kopa w czasie kryzysu. No i żel energetyczny Huma o smaku lemoniady. Cały ten zestaw "żywieniowy" popijany wyłącznie wodą nie spowodował u mnie żadnych rewolucji żołądkowych i problemów gastrycznych. Ze spokojem mogłem biec do końca.

Podsumowując sam bieg: trasa dość atrakcyjna, choć momentami bardzo monotonna, a brak zespołów muzycznych czy kibiców nie motywował do szybszego biegu. Organizacja na 3 z plusem. Atutem była niewątpliwie strefa mety i szybki transport dla kibiców. Na minus niuanse jak brak stref startu, dziurek w numerze startowym, zespołów muzycznych i niestety skandaliczna ilość Toi Toi na starcie, czy też brak depozytu (mi nieprzeszkadzający, bo żona zabrała rzeczy, ale dla osób bez towarzystwa to już utrudnienie).

Czy warto się wybrać? Z pewnością nie dla samego biegu, ale jako dodatek do weekendu dlaczego nie?

Komentarze do wpisu (0)

do góry
Sklep jest w trybie podglądu
Pokaż pełną wersję strony
Sklep internetowy Shoper.pl